Jazda rowerem po alkoholu to pomysł równie trafiony, co próba przybicia gwoździa żelką – niby się da, ale konsekwencje są opłakane. Po kilku głębszych wydaje się, że rower to magiczny środek transportu, który sam wie, gdzie jechać, ale prawda jest taka, że alkohol zamienia nasze umiejętności w chaos kontrolowany.
Po pierwsze, balans. Na trzeźwo rower jest jak dobrze wyważony akrobata, który z gracją porusza się po linie. Po alkoholu ten akrobata nagle zaczyna tańczyć breakdance na tej samej linie. Nasze zdolności do utrzymania równowagi stają się równie pewne jak losowe ruchy żonglerki granatami. Nagle każdy kamień na drodze urasta do rangi Mount Everestu, a każdy zakręt staje się wyzwaniem rodem z „Mission Impossible”.
W normalnych warunkach kierowca roweru to jak wytrawny szermierz, który z gracją unika przeszkód i przewiduje ruchy innych uczestników ruchu. Po kilku drinkach ten sam szermierz trzyma miecz za ostrze i walczy na oślep. Alkohol opóźnia reakcje, sprawia, że myślenie jest zamglone jak poranek nad bagnem, a decyzje – bardziej nieprzewidywalne niż wyniki totolotka.
Nie można zapomnieć o odwadze, która po alkoholu rośnie jak na drożdżach. Nagle wydaje się, że możemy wszystko – jeździć bez trzymanki, ścigać się z samochodami, a nawet skakać przez krawężniki niczym w profesjonalnym pokazie BMX. Problem w tym, że nasza nowo odkryta odwaga nie idzie w parze z umiejętnościami. Kończy się to zwykle jak w komediach slapstickowych, tylko że upadki i siniaki są jak najbardziej prawdziwe.
Więc jeśli kusi cię, żeby po imprezie wsiąść na rower, zastanów się dwa razy. Twój rower zasługuje na lepszego kierowcę, a ty zasługujesz na bezpieczeństwo. Zamiast ryzykować jazdę w stylu „Fast and Furious” z wrażeniami „Dumb and Dumber”, po prostu wróć do domu na piechotę lub skorzystaj z taksówki. Twój organizm, rower i ewentualne przyszłe dzieci będą ci za to wdzięczne.